Archiwum 07 grudnia 2007


pierwsza
07 grudnia 2007, 10:52

No właśnie, dlaczego pisać bloga?.... hmmm zastanawiałam się wilokrotnie, podchodziłam do tego wielokrotnie, aż w końcy nadszedł ten moment. Myśli się kłębią i trzeba tylko zacząć, bo nigdy nie będzie dość czasu, aby przekazać wszystko co się chce przekazać w danym momencie.

Dla mnie to chęć wyartykułowania myśli, których nie jestem w stanie opowiedzieć tak dużej liczbie słuchaczy jak bym chciała. Czy myśli te są warte szerokiego grona odbiorców to dylemat, który nie zostanie rozstrzygnięly dopóki nie zostanie podjęta taka próba. Często myślę, że jedynie zostanie pisarką dałoby taką możliwość, ale już nią nie zostanę, ha, ha chociaż patrząc alternatywnie, dlaczego nie, a potem myśl, no tak ale od czego zacząć. I jeszcze inny powód chyba powinnam była pisać pamiętnik, bo myśli są ulotne a jdnak bardzo cenne. Już wiem będzie to dla mnie samej pamiętnik moich myśli, który nie wpadnie w niepowołane ręce(gdyby leżał w domu, bo tak mi się już zdarzyło) a jak kogoś zaintersuje to super. Bardzo jestem ciekawa interpretacji swoich myśli z czasu bieżącego w czasie przyszłym więc będę to miała jak na dłoni za jakiś czas(może parę lat). Sama jestem zadowolona z takiej argumentacji, która teraz w trakcie pisania przyszła mi do głowy.

Elka do dzieła, pisz, pisz, pisz..............

Pięćdziesiątka minęła w tym roku i teraz chcę podejść inaczej do swojego życia. Każda kolejna dekada to kolejne zasdnicze przemyślenia. Na tę dekadę mam taki pomysł, że w sumie to się cieszę, że w tak zwanym odpowiednim czasie nie zrobiłam wszystkiego co należy. A to z tego powodu, że to co dla moich rówieśników jest obojętne to dla mnie frajda, stres i takie tam inne. Mam tu na myśli chociażby prawo jazdy, ja usiłuję je zrobić teraz i mam takie emocje że hej!!! Zobaczymy co z tego wyjdzie, ale dla samych emocji warto. Albo studia, albo język obcy, albo z tematów mniejszego kalibru znane filmy nie oebjrzane wcześniej itp. No tak, taką kwestią zasadniczą są dzieci, które nie były mi dane i tu klapa, minęło, przepadło bezpowrotnie. Zawsze miałam wrażenie, że powinnam zrobić więcej lub intesywniej w danym momencie życia i jakoś mi się nie udawało, bo czas biegł szybciej niż mogłam zrobić w ciągu doby, miesiąca, roku itd.

O Boże co innego chciałam pisać, a w miarę pisania co innego przychodzi do głowy, więc wracam do tego co "dzisiaj" najważniejsze.

To co jest teraz najważniejsze (wczoraj, dzisiaj i za tydzień lub miesiąc) to Ania. Aniu ja nie wiem jak ja sobie poradzę bez ciebie. Już nawet nie chodzi o płacz, o fakt odejścia, o pustkę fizyczną. Już od wielu lat pogłędbia się moja pustka wewnętrzna. Z każdym ważnym człowiekiem odchodzącym z mojego życia czuję się coraz bardziej, ja nie wiem jak to nazwać, wypalona, obojętna, nieczuła, zagubiona, bez możliwości wypełnienia powstajacych luk. Obrazowo widzę to tak, że z każdym tym człowiekiem odpada ze mnie moja część. To taka okropna wizja, to tak jakby moje ciało się psuło i zepsute fragmenty odpadają i gdzieś leżą po drodze i już nigdy się ze mną nie połączą. Z drugiej strony mogłabym zobaczyć to tak, że jest to miejsce na coś(kogoś) nowego, bo jak będę myślała tylko tak katastroficznie to tak jakbym po kawałku grzebała się razem z tymi nabliższymi. Nie umiem się zdecydować, w którą stronę pojść tę katastroficzną czy tę przyszłościową. I nie jest to takie oczywiste, bo jaki ma sens bez końca biegania za czymś nowym, bo trzeba w końcu umieć spojrzeć w głąb siebie, co ja sam jestem wart. Och, jaki to dla mnie wielki dylemat! Gdyby trzymać ten kierunek, chęci spojrzenia w siebie, to w końcu można zobaczyć w tym jakiś sens dojścia do sedna siebie samego(i to byłby chyba koniec naszego życia). Ale na przeciwwagę mam coś takiego, że to kim jesteśmy to wypadkowa wszystkich czynników: genów od wszystkich przodków razem wziętych, wychowania(że w sensie tego co się dzieje wokół nas gdy dorastamy, bo przecież różnie to bywa czasem to jest dom, szkoła a czasem wcale nie) no a potem wszyscy ludzie spotkani po drodze życia, wszystkie miejsca i zdarzenia. I nie umiem sobie odpowiedzieć na pytanie, czy kiedyś musi być ten szczyt, aby potem zejść w dół, aby dojść do źródła. Czy może drapać się i drapać do góry, bo wówczas to wszystko co się dzieje po prostu mniej boli i tylko patrzymy co jeszcze przed nami, czego możemy doświadczyć lub kogo spotkać. A potem wypełniamy luki, spotykamy nowych, "bierzemy" z każdego spotkanego człowieka to co najlepsze, przyswajamy tę jego dobroć i też stajemy się coraz lepsi, to w moim pojęciu też ma głęboki sens.

No tak, pięćdzisiątka dostarcza bez wątpienia nowych dotychczas nieznanych wrażeń i przemyśleń, bo często trzeba coś przeżyć i to wielokrotnie, aby zaczęło nurtować i świdrować, bo przecież wszystko ma jakiś sens, tyle, że my go nie znamy. Ale sedno w tym, aby zobaczyć w pełnej krasie to co nas poprowadzi jak gwiazda betlejemska do poczucia spełnienia, spokoju wewnętrznego, jasności umysłu i braku poczucia winy, że coś robię źle.

Aniu modlę się za ciebie i pragnę tego co będzie dla ciebie najlepsze, ja nie umiem tego określić w sferze ziemskich wyobrażeń i ufam, że czynię dobrze. Bo nie chcę zachowywać się jak egoistka i myśleć o Tobie, że musisz tu być ze mną, bo byłaś i jesteś dla mnie w tej chwili jak powietrze i woda.